W czerwcu 2021 z dwójką mojego rodzeństwa spadłam z nieba do pewnego ogródka. Nie pamiętam dokładnie, co się z nami działo wcześniej, no ale chyba mam prawo nie pamiętać, przecież byłam dość malutka. Pani w zielonym kitlu i ze strzykawką w ręku powiedziała, że mieliśmy wtedy 5 tygodni. Nie bardzo chcieliśmy się dać złapać właścicielom ogródka, no bo my jeszcze wtedy ludzi nie lubiliśmy. Może jednak dobrze, że nie pamiętam, co się działo przed dniem wylądowania w ogródku.
Uciekaliśmy z niego przez szczebelki w płocie do lasu albo na ulicę, ale wracaliśmy chętnie, bo nam przynosili pyszne jedzenie dla kocich dzieci. Mieszkaliśmy w ogródku pod drewnianym domkiem, mieliśmy ciepło, sucho, no i pełne brzuszki. Nasze ucieczki z ogródka szybko się skończyły, jak pewnej nocy na płocie pojawiła się plastikowa siatka. W końcu zwabili nas podstępem do domu. I okazało się, że w tym domu mieszka już stara kocia babcia Tosia, niewiele młodszy koci dziadek Jasiek i dwie kocie bliźniaczki Zosia i Frania. Na początku niekoniecznie nas lubili. Ale wraz z moim rodzeństwem ogródkowym od tego dnia mamy już zawsze pełne brzuszki, sucho, ciepło, kocie zabawki i ręce do głaskania. Od tego czasu mamy też już imiona. Mój brat został Emilem, siostra Stefanią, a ja… Pepą.
Jeszcze w ogródku byłam okropnie płochliwa i najtrudniej było mnie złapać. Ciągle głośno płakałam, jak Emil i Stefcia biegali po drzewach, a ja nie mogłam ich dogonić. Byłam najsłabsza i najchudsza. A oni ciągle ganiali. Raz spadłam z drzewa. Przez kilka dni bolała mnie łapa. Jak już łapa wydobrzała, to znowu spadłam z drzewa i uszkodziłam swój ogonek. Jak już wydobrzał, to zwijał się w sprężynkę jak u świnki. Pani mówiła, że jestem straszna sirotka, a potem że świnka.
Moi państwo dużo podróżują i w Hiszpanii odkryli damskie, niezwykle popularne tam imię Pepa. Tak im się spodobało, że zostałam Pepą. Ma to też trochę związek ze słynną z kreskówki świnką ze względu na mój ogonek. Pani połączyła kropki, no i zostałam Pepą.
Ale ze wszystkich opresji wychodziłam cało i stałam się – nawet nie podobno, ale całkiem na pewno – śliczną, udomowioną, kanapową kotką. Mieszkamy więc w siódemkę w domu ze słynnym ogródkiem i teraz to już się dość lubimy, bawimy się, chociaż Tosia to mnie czasem denerwuje.
Mimo że powinnam być wątła i marudna (jak na początku) i jako czarny kot podobno powinnam przynosić pecha, to jest zupełnie odwrotnie. I żeby mi wynagrodzić zły początek mojego życia, pokazać innym, że czarny kot wcale nie przynosi pecha, no i że jestem taka śliczna, objęłam honorowym patronatem nowe przedsięwzięcie moich państwa. A tak w ogóle to też jestem jego honorową prezeską, sama się mianowałam, bo przecież ktoś musi podejmować szczęśliwe decyzje. A kto to zrobi najlepiej, jak nie czarny kot?